Zdarzyło się to jakieś 2 lata temu. Jestem fizjoterapeuta i mój sędziwy pacjent, jeżdżący na wózku inwalidzkim, był przywożony na zabiegi przez jedno ze swoich dzieci. Codziennie przez inne. Pewnego dnia tatę przywiozła, a później miała odebrać córka. Przyjechała swoim nowiuśkim, świeżo odebranym z salonu, autem. Po zabiegach pomagałem jej staremu tacie przesiąść się do tego super samochodu, po czym złożyłem wózek i próbowałem umieścić co w bagażniku. Niestety jakkolwiek by nie układać nie mieścił się. Pani nie zważając na moje uwagi, że raczej się nie uda wsadzić wózka do bagażnika stwierdziła iż do auta go nie weźmie, bo nabrudzi w środku. Mimo prób nie dałem rady upchnąć wózka do bagażnika. Pani stwierdziła, że "co się nie zmieści jak się zmieści". Pchnęła, wciągnęła i ... z bagażnika buchnął biały dym. Okazało się, że wózek uruchomił niezabezpieczoną zawleczkę gaśnicy. Pani wcisnęła wózek tak mocno do "bagarka", że nie sposób było go wyjąć. Cała gaśnica opróżniła się do auta, pokrywając całe wnętrze i jej starego kaliskiego ojca grubą warstwą proszku. Pani z otwartą buzia, bez słowa wsiada do auta, odjeżdża i już nigdy jej nie widziałem. YAFUD
Mój współlokator poprosił mnie o ocenę jego ciasteczek. Nie smakowały najlepiej, ale zjadłem to, które mi dał żeby nie sprawiać mu przykrości. Jakieś 40 minut później dotarło do mnie, że to nie były zwykłe ciasteczka, ale wzbogacone ziołem. Szkoda, że dotarło to do mnie w trakcie prezentacji, którą szykowałem od tygodni, od której zależał mój awans w firmie. Wypadłem fatalnie i awansu oczywiście nie dostałem bo mój współlokator stwierdził, że "przydałoby mi się trochę więcej luzu". YAFUD